poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Dzień 2: Szwedzki stół

Drugiego dnia przywitał nas chłodny poranek na promie. Piękny widok wschodzącego słońca podniósł tylko nasz poziom ekscytacji wyprawą. ;) Ruszyliśmy w drogę - kierunek Stockholm. Jechaliśmy autostradą, o ile się nie mylę mieliśmy do pokonania jakieś 600 km. Stolicę Szwecji postanowiliśmy zwiedzić na rowerach.





Początkowo mieliśmy wielki problem ze znalezieniem parkingu, to znaczy darmowego parkingu albo takiego, na którym wiadome było czy jest darmowy czy nie. W końcu się udało, chociaż nie byliśmy do końca pewni czy możemy tam stać. Ostatecznie jednak auta nam nikt nie zabrał, więc chyba było ok. ;) Osobiście Stockholm bardzo mi się spodobał. Można powiedzieć, że skrycie się w nim zakochałam. Z resztą tak jak i w całej Szwecji - uwielbiam to państwo i pozytywny charakter mieszkających tam ludzi. Ale wróćmy do opisu drugiego dnia. Stockholm jest położony łącznie na około 24 000 wysp, wysepek oraz skał przybrzeżnych. Nie wiem na ilu z nich byliśmy, ale kojarzę wiele mostów, przez które musieliśmy przejeżdżać.













Punktem docelowym wyprawy po stolicy mojego ulubionego kraju było Vasamuseet, czyli muzeum słynnego okrętu Vasa. Warto przybliżyć jego historię.



Vasa budowany był przez dwa lata na polecenie króla Gustawa Adolfa. Co ciekawe miał być przeznaczony do wojny z Polską. Stąd też pogłoski o jego zatonięciu - mówiono, że polscy agenci maczali palce w zmianach projektu. Oprócz tego Szwedzi sądzili, że wstawiła się za nami Maryja. W każdym razie prawda jest taka, iż okręt był zbyt wąski, a przy tym zbyt długi i wysoki. Równowagę miał zapewnić kamienny balast, ważący aż 120 ton! Niestety, pomimo widocznej złej stateczności, admirał Klas Fleming pozwolił na wypłynięcie w pierwszy (i ostatni) rejs. Okręt został przechylony przez fale i mimo, iż podniósł się po pierwszym przechyleniu, drugiego nie udźwignął - nabrał zbyt dużo wody i zaczął tonąć, zabierając ze sobą około 50 marynarzy, których szczątki również mogliśmy zobaczyć w muzeum.



Po zwiedzaniu ruszyliśmy w kierunku samochodu, spakowaliśmy rowery i ruszyliśmy w dalszą drogę. Mieliśmy problem ze znalezieniem odpowiedniego miejsca na namiot - zero parkingów leśnych, zero darmowych campingów, nic, pusto. W końcu znaleźliśmy małą dróżkę, na której rozbiliśmy namioty. Pierwsza kolacja smakowała mi najbardziej - nie ma to jak domowe leczo :) W nocy było zimno, ponoć ktoś na nas trąbił - Wera i ja nic nie słyszałyśmy, nic oprócz głośnego chrapania z drugiego namiotu... ;-) I tak skończył się dzień drugi. Do Stockholmu z pewnością wrócę, żeby zwiedzić każdy jego niesamowity zakątek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz