poniedziałek, 12 października 2015

Dzień 6 i 7: W drodze na Halti

Dzień 6, czyli dzień po zdobyciu Kebnekaise. Zaczął się pogodnie. Ja cieszyłam się, że jeszcze mam nogi, a inni cieszyli się, że się wyspali - tak sądzę ;D Okazało się, że w pobliskich toaletach są do dostępu prysznice - huraaa! Pierwszy prysznic od opuszczenia pokładu promu. Wcześniej radziliśmy sobie za pomocą chusteczek dla niemowląt. Każdy z nas wyszedł z łazienki zupełnie odmieniony - uśmiechnięty, wypoczęty, chętny do życia. I przede wszystkim pachnący. ;-) Po śniadaniu i ułożeniu bagaży w aucie ruszyliśmy w drogę na Finlandię i Norwegię.

Weronika :)

Rafi, czyli Polak na wakacjach :)




Na granicy Finlandii znajdował się straszny Mikołaj i jego walcowaty renifer ;-)

O Halti napisała Weronika :)


Jadąc w górę minęliśmy piękną dolinę. Widoki były fenomenalne. Była położona na tle gór, jezior, wodospadów oraz... chodzących owiec (które nijak nie chciały zejść nam z drogi).


Niestety nie udało się nam zrobić dobrej jakości zdjęć doliny. 
Opublikuję więc zdjęcia z drogi na Halti.

O 23 dojechaliśmy w przyzwoite miejsce i rozbiliśmy nasze namioty - nadal było jasno! Wtedy pierwszy raz jedliśmy obiad o 24. W pobliżu była niewielka góra - pan Radosław, Rafał i ja postanowiliśmy na nią wejść aby zobaczyć wschód słońca. Pomimo późnej pory odnaleźliśmy w sobie dość sił aby tego dokonać. Widoki były przepiękne – rozciągały się na całą dolinę, w której mieliśmy nasz obóz. Wejście i zejście zajęło nam 35 minut, ale było warto. Wróciliśmy i poszliśmy spać. Noc była bardzo zimna. W niedzielę ruszyliśmy na Halti. Wędrówkę rozpoczęliśmy od norweskiej strony ze względu na mniejszy stopień trudności. Do jego podnóża mieliśmy jakieś 6 km, które pokonaliśmy rowerem. Tam spotkaliśmy Finów rosyjskiego pochodzenia, z którymi zamieniliśmy kilka słów. Oni również zaczynali swoją przygodę - planowali przejść 60 km, rozłożyli sobie je na 3 dni. Wejście na Halti nie było trudne, jednak nużące i monotonne. Góra sama w sobie nie zrobiła na nas dużego wrażenia, ponieważ nie było tam ładnych widoków - same kamulce ;) Ale stwierdziliśmy jednogłośnie, że warto było tam przyjechać dla widoku doliny. 


Pierwszy kilometr


Mozolnie pod górę, bez pośpiechu


Drugi kilometr właśnie się zaczął...


Drugi kilometr drogi...


Takie widoki mieliśmy od 3 km...


A to już Wera na szczycie :)


Rafi na Hali


Pan Radek oraz miły pan na szczycie :)

Od siebie mogę dodać, że atrakcję stanowił mały renifer, którego spotkaliśmy na pierwszych kilometrach trasy. Najprawdopodobniej się zgubił, ponieważ przestraszony wciąż biegał, zataczając koło, którego byliśmy środkiem. Na szczęście mama wróciła po zgubę i przygoda z reniferami tego dnia skończyła się. 
Jeśli ktoś spytałby mnie gdzie jest koniec świata, ziemi, powiedziałabym, że w dolinie prowadzącej do Halti. Niesamowity, majestatyczny widok - tego uczucia nie da się opisać. Pomimo zmęczenia i kaprysów nie dało się nie czuć magicznej atmosfery tej doliny :) To właśnie tam był nasz mały koniec świata.