Dzień 6, czyli dzień po zdobyciu Kebnekaise. Zaczął się pogodnie. Ja cieszyłam się, że jeszcze mam nogi, a inni cieszyli się, że się wyspali - tak sądzę ;D Okazało się, że w pobliskich toaletach są do dostępu prysznice - huraaa! Pierwszy prysznic od opuszczenia pokładu promu. Wcześniej radziliśmy sobie za pomocą chusteczek dla niemowląt. Każdy z nas wyszedł z łazienki zupełnie odmieniony - uśmiechnięty, wypoczęty, chętny do życia. I przede wszystkim pachnący. ;-) Po śniadaniu i ułożeniu bagaży w aucie ruszyliśmy w drogę na Finlandię i Norwegię.
O Halti napisała Weronika :)
Weronika :)
Rafi, czyli Polak na wakacjach :)
Na granicy Finlandii znajdował się straszny Mikołaj i jego walcowaty renifer ;-)
O Halti napisała Weronika :)
Jadąc w górę minęliśmy piękną dolinę. Widoki były fenomenalne. Była położona na tle gór, jezior,
wodospadów oraz... chodzących owiec (które nijak nie chciały zejść nam z
drogi).
Niestety nie udało się nam zrobić dobrej jakości zdjęć doliny.
Opublikuję więc zdjęcia z drogi na Halti.
Pierwszy kilometr
Mozolnie pod górę, bez pośpiechu
Drugi kilometr właśnie się zaczął...
Drugi kilometr drogi...
Takie widoki mieliśmy od 3 km...
A to już Wera na szczycie :)
Rafi na Hali
Pan Radek oraz miły pan na szczycie :)
Od siebie mogę dodać, że atrakcję stanowił mały renifer, którego spotkaliśmy na pierwszych kilometrach trasy. Najprawdopodobniej się zgubił, ponieważ przestraszony wciąż biegał, zataczając koło, którego byliśmy środkiem. Na szczęście mama wróciła po zgubę i przygoda z reniferami tego dnia skończyła się.
Jeśli ktoś spytałby mnie gdzie jest koniec świata, ziemi, powiedziałabym, że w dolinie prowadzącej do Halti. Niesamowity, majestatyczny widok - tego uczucia nie da się opisać. Pomimo zmęczenia i kaprysów nie dało się nie czuć magicznej atmosfery tej doliny :) To właśnie tam był nasz mały koniec świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz