Jedenastego dnia zwiedziliśmy Lyllehammer - olimpijską wioskę, w której (o ile się nie myle) w 1994 roku odbyły się Igrzyska Olimpijskie. W przyszłym roku odbędzie się tam Olimpiada Młodzieżowa. Było bardzo ciepło - na całe szczęście! :-) Weszliśmy na górę skoczni narciarskiej i obserwowaliśmy, jak dwójka kilkunastoletnik chłopców trenuje. Było tam wręcz błogo - czuliśmy się rozluźnieni i zadowoleni z wyprawy.
Wbrew pozorom ostatni dzień naszej podróży nie należał do najlepszych. Byłam z jednej strony szczęśliwa - rodzina, dom, ciepła woda i jedzenie inne niż to, które w kółko jadłam. Ale z drugiej strony wiedziałam, że będę za tym wszystkim tęsknić i za moimi towarzyszami też :) Droga do domu nie była łatwa - napotkaliśmy mnóstwo robót drogowych na trasie. Można było po prostu oszaleć. Przy końcu zrobiliśmy przystanek na parkingu leśnym, żeby pan Radek podsumował wyjazd. I wtedy pozostało tylko kilka kilometrów do... rzeczywistości. Ta przygoda była zupełną odskocznią od codzienności. Była też, a raczej przede wszystkim, szkołą życia, przetrwania. Nauczyłam się dość szybkiego rozkładania namiotu, biwakowania, takiego prawdziwego turystycznego życia. Dowiedziałam się też, że mam w sobie całkiem dobre pokłady samozaparcia (trudno je jednak zmusić do działania ;) ). Chciałabym więc podziękować (myślę, że w imieniu całej naszej trójki -Weroniki, Rafała i mnie) Panu Radkowi za czuwanie nad całą wyprawą od początku do końca, za to, że dał nam tę możliwość posmakowania zupełnie innej strony podróżowania, a także za niesamowite zaangażowanie we wszystko co robiliśmy. Dziękuję też Rafałowi - naszemu dzielnemu kierowcy, który nie dawał się zmęczeniu, głodowi czy innym czynnikom i bezpiecznie przewiózł nas przez całą Skandynawię :) Dziękuję również Weronice za dotrzymywanie towarzystwa, za dbanie o mnie, kiedy byłam chora, za motywowanie w chwilach słabości i za koc, który okazał się zbawienny. :) Takich przygód jak ta, życzę każdemu. Dziękuję, że byłam jej częścią.
Kolejnego dnia dojechaliśmy do Ystad, a właściwie do końca naszej podróży. Wybraliśmy się na krótką przejażdżkę rowerową po miasteczku. Pogoda była bardzo ładna - świeciło słońce, było ciepło, ale dość mocno wiało.
Wieczorem odpłynęliśmy. W znaczeniu dosłownym, ale i przenośnym - każdy z nas był wniebowzięty, kiedy wzięliśmy prysznic. Była to druga kąpiel podczas naszej wędrówki, więc siedzieliśmy tam dosyć długo, aby nacieszyć się ciepłą wodą i poprostu - wodą! :D
Wbrew pozorom ostatni dzień naszej podróży nie należał do najlepszych. Byłam z jednej strony szczęśliwa - rodzina, dom, ciepła woda i jedzenie inne niż to, które w kółko jadłam. Ale z drugiej strony wiedziałam, że będę za tym wszystkim tęsknić i za moimi towarzyszami też :) Droga do domu nie była łatwa - napotkaliśmy mnóstwo robót drogowych na trasie. Można było po prostu oszaleć. Przy końcu zrobiliśmy przystanek na parkingu leśnym, żeby pan Radek podsumował wyjazd. I wtedy pozostało tylko kilka kilometrów do... rzeczywistości. Ta przygoda była zupełną odskocznią od codzienności. Była też, a raczej przede wszystkim, szkołą życia, przetrwania. Nauczyłam się dość szybkiego rozkładania namiotu, biwakowania, takiego prawdziwego turystycznego życia. Dowiedziałam się też, że mam w sobie całkiem dobre pokłady samozaparcia (trudno je jednak zmusić do działania ;) ). Chciałabym więc podziękować (myślę, że w imieniu całej naszej trójki -Weroniki, Rafała i mnie) Panu Radkowi za czuwanie nad całą wyprawą od początku do końca, za to, że dał nam tę możliwość posmakowania zupełnie innej strony podróżowania, a także za niesamowite zaangażowanie we wszystko co robiliśmy. Dziękuję też Rafałowi - naszemu dzielnemu kierowcy, który nie dawał się zmęczeniu, głodowi czy innym czynnikom i bezpiecznie przewiózł nas przez całą Skandynawię :) Dziękuję również Weronice za dotrzymywanie towarzystwa, za dbanie o mnie, kiedy byłam chora, za motywowanie w chwilach słabości i za koc, który okazał się zbawienny. :) Takich przygód jak ta, życzę każdemu. Dziękuję, że byłam jej częścią.